środa, 5 października 2011

PO AUDYCJI TV2-"LIS NA ŻYWO 3.10.11.

Magister Lis zaatakował i nie trafił       Czy magister Lis to jeszcze dziennikarz czy ktoś, kto - nie bardzo wiadomo dlaczego - uznał sam siebie w pewnym momencie za kolejny autorytet III RP czy wręcz za półbóstwo? Nie będę podpowiadać, proszę zgadnąć. Tak czy tak wczorajsza audycja z normalnym dziennikarstwem nie miała wiele wspólnego, choć  - trzeba przyznać - obfitowała nawet w momenty humorystyczne.
       Wiadomo nie od dziś, że w audycjach red. mgra Lisa nie chodzi - jak to w takim zwykłym, normalnym dziennikarstwie jest przyjęte - o prezentację jakiegoś tematu czy o prezentację osoby, polityka czy np.artysty. Przy takim trybie postępowania prowadzący jest w normalnych warunkach właśnie "prezenterem" a nie postacią demonstrującą na ekranie własne fobie czy w ogóle własne "ja". Programy te nie mają też na celu -  co w normalnym dziennikarstwie jest także dopuszczalne - jakiegoś pokazania tematów kontrowersyjnych czy przymuszenia występujących do większego stopnia autentyczności nawet za cenę stawiania pytań niewygodnych czy wręcz drapieżnych.
       Wywiady czy w ogóle audycje red.mgra Lisa mają jeden cel - jest nim zniszczenie tych, którzy z różnych powodów nie mieli szczęścia podobać się prowadzącemu. I każdy kto tej podstawowej prawdy nie uzna i przystąpi do takiego występu z uczciwymi zamiarami a więc z zamiarem pokazania swych poglądów, wygłoszenia swojego zdania w jakiejś sprawie czy w ogóle dyskusji na jakikolwiek temat, jest z góry przegrany. Przegra także każdy, kto będzie się zachowywał normalnie i z szacunkiem należnym w ogóle każdemu człowiekowi, nawet nielubianemu. Takim doskonałym przykładem na to był swego czasu program z posłem Girzyńskim i europosłem Wojciechowskim. Wśród jęków i wzdychania (Kazimiera Szczuka), jazgotu połączonych sił prezentera i pozostałych gości oraz steku bzdurnych zarzutów (m.in. że PiS popierał w kampanii prezydenckiej jakiegoś faceta w cętkowanym mundurze) red. mgr Lis panował nad ekranem i niestety także nad swymi gośćmi. Nie dopuszczał ich do głosu, pozwalał na zakrzykiwanie a gdy ci próbowali cokolwiek powiedzieć po prostu bezczelnie im przerywał.
       Jarosław Kaczyński wybrał jedyny możliwy sposób postępowania w programie o takiej koncepcji - po prostu nie przyjął konwencji prowadzącego i robił swoje. Nie uznał też red. mgra Lisa ani za autorytet ani za półbóstwo i mówił w ogóle to, co on a nie co red. mgr Lis uważał za słuszne. I bardzo dobrze, zwłaszcza że pytania zmerzały w jasnym kierunku. Znów nie chodziło o konkretne tematy czy o ukazanie konkretnych spraw tylko o "załatwienie" Jarosława Kaczyńskiego. Najbardziej widoczne było to w posuniętych do roli prowokacji wstawkach ze ś.p.Prezydentem Kaczyńskim - z punktu widzenia programu wyborczego Prezesa PiSu czy jego zaprezentowania słuchaczom, zupełnie nieistotnym. Ich rola polegała na tym, że odwołując się do świeżych i niezabliźnionych jeszcze ran po stracie brata miały wywołać irytację i zdenerwowanie Jarosława Kaczyńskiego do tego stopnia, aby red. mgr Lis mógł prowadzić dalej program bez przeszkód i według swej koncepcji. Pomysł z punktu widzenia ludzkiego wyjątkowo obrzydliwy i nikczemny, zresztą nie powiódł się. Ale wiadomo, już według mitologii greckiej półbóstwa rządziły się innymi prawami więc dlaczego akurat w przypadku red.mgra Lisa miałoby być inaczej.
       Po obejrzeniu programu należy zadać sobie przede wszystkim pytanie, do jakiego poziomu upadło  dziennikarstwo telewizyjne. Poza tym nie przyniósł on niczego nowego - kto chce zapoznać się z programem Jarosława Kaczyńskiego i PiSu, musi to i tak zrobić gdzie indziej. Niewątpliwą wartością programu było to, że znalazł się wreszcie ktoś, kto nie poddał się medialnej dyktaturze red. mgra Tomasza Lisa ani jego pozostałym czarom nadprzyrodzonym i metafizycznym. Ktoś taki daje pozytywne rokowania, że będzie sobie dobrze radził także i z innymi problemami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

POLSKA