Wracam do pisania po dwutygodniowej, wymuszonej przerwie. Przyczyna - nieprzyjemny wypadek z utratą przytomności i kilkudniowym pobytem w szpitalu. Przez pierwsze dni lekarze zabronili czytania i oglądania telewizji, nie mówiąc oczywiście o stukaniu w klawiaturę. Dość osobliwe doświadczenie dla współczesnego człowieka, taki postój wśród pośpiechu.
       Oddziały chirurgii urazowej to dziwne miejsca na świecie. To takie końcowe przystanki przed przepaścią, z których możliwy jest jeszcze powrót. Człowiek znajdujący się tam cieszy się, że żyje, chodzi, jest cały a czaszka nie roztrzaskana. Stan zawieszenia sprzyja różnym rachunkom i przemyśleniom, co można było zrobić inaczej, co lepiej a czego w ogóle robić nie należało. Decyzję o komentowaniu wydarzeń politycznych na salonie uznałam za jedną z trafniejszych, gdyż coraz trudniej przychodzi patrzenie i milczenie.
       Gdy lekarze pozwolili mi już czytać i oglądać jakieś programy, życie (a raczej media) w brutalny sposób potwierdziły słuszność tej decyzji. Pomińmy tu nawet sprawę stosunku polityków koalicji do raportu MAK, gdyż jest to temat na osobną notkę. Wątpliwości, w czyim interesie działają, stają się coraz bardziej uzasadnione a jak do tej pory jedyny chlubny wyjątek to poseł Kłopotek z PSL-u. Nie wiadomo, czy są jeszcze inni - może są ale siedzą cicho.
       Jedną z pierwszych informacji, jaką otrzymałam, była publikacja tygodnika "Nie" na temat domniemanej(?)/oczekiwanej(?)/wymarzonej(?) śmierci Jarosława Kaczyńskiego. W publikacji tej medialne gwiazdy z dziedziny nauki, polityki, kultury, (homo)erotyki i publicystyki, snują infernalne opowieści na temat zgonu Prezesa PiS, człowieka żyjącego i w niedalekiej przeszłości ciężko dotkniętego śmiercią członków rodziny i przyjaciół. Celebryci ci, jakaś swoista prominencja drugiego i trzeciego sortu, związani są ze środowiskiem liberalno-lewicowym, część z nich z SLD, część z PO.
       Gdybym usłyszała pytanie, co sądzę o osobach, które inicjują i wykonują tego rodzaju nagonkę, odpowiedziałabym bez namysłu: bydło. Bydło dokonujące infernalnego ataku na żywego człowieka, którego - sądząc z wypowiedzi na łamach tygodnika - chciałoby widzieć martwym. I nie należy tutaj dać się zwieść żadnym tytułom naukowym, dotychczasowym dokonaniom czy stopniu prominencji wypowiadających się osób, przedstawiających zresztą zwykle siebie samych jako jednostki wyjątkowo wrażliwe. Takie zachowanie jest bydlęce i basta.
       Nie pomogą również żadne relatywizacje w rodzaju "Ale to Jarosław Kaczyński to wszystko zaczął" czy "To jest język PiS-u i teraz obraca się przeciwko nim". Nie, to nie jest język ani Jarosława Kaczyńskiego ani język PiS-u. Jest to język tylko i wyłącznie tych, którzy wypowiadali się na łamach "Nie" i zapewne ich zwolenników.Za ten bezprzykładny atak nienawiści nie jest odpowiedzialna ani jakaś abstrakcyjna klasa polityczna, ani PiS, ani rzekome mohery modlące się pod krzyżem. Są za to odpowiedzialni tylko i wyłącznie inicjatorzy, uczestnicy i adresaci tej infernalnej akcji. I po raz kolejny trzeba powiedzieć jasno, uprzedzając z góry brednie o zbieraniu plonu nienawiści, o rozpoczęciu ataków, itp., że ani Kaczyński ani nikt z posłów czy funkcjonariuszy PiS-u nie roztaczał do tej pory podobnych upiornych wizji śmierci swych przeciwników politycznych.
       Do czego takie zachowania doprowadziły, mieliśmy już przykład w Łodzi, oby nie spowodowały dalszych zbrodni. Sprawą zajęła się Rada Etyki Mediów, choć pamiętając ekscesy tej instytucji z przeszłości, trudno pokładać w tym ciele jakiekolwiek nadzieje. Tymczasem nagonka trwa w najlepsze i widać, że dopóki dotyczy ona Prezesa PiS-u, żaden ośrodek władzy nie jest na poważnie zainteresowany jej przerwaniem. Pozostaje więc tylko dalej pisać, przekonywać i demaskować to draństwo. Obiecuję, że w miarę powracającego zdrowia będę starała się to robić dalej.