piątek, 28 stycznia 2011

z prasy polskiej

 

fot. R. Sobkowicz

Tych znajomków możesz zatrudnić

Zanim znów obluzuje się śrubka...

W zgodnym do niedawna środowisku polityczno-ekonomicznych elit wrze. Eksperci związani z rządem na próżno starają się przekonywać, że zmiana systemu emerytalnego już wkrótce zapewni nam wszystkim lepszy byt. Ekonomiści "niezależni", a szczególnie związani w jakiś sposób z otwartymi funduszami emerytalnymi, przeszli do frontalnego ataku. Na rządowych propozycjach "reform" nie zostawiają suchej nitki! Do krytyków rządu znów dołączył najsłynniejszy polski ekonomista, Leszek Balcerowicz. Niedoszły noblista zapomniał już chyba, jak to po jednej z gorących dyskusji "dokręcał w sekretariacie ministra Rostowskiego samoistnie obluzowaną śrubkę w okularach"... "Rząd, forsując zmiany dotyczące OFE, naraża się na zarzuty niekonstytucyjności proponowanych rozwiązań. (...) Prezydent jest strażnikiem Konstytucji. Jestem przekonany, że w Kancelarii Prezydenta eksperci zastanawiają się nad zgodnością propozycji rządowej z Konstytucją. Byłoby dobrze, gdyby jak najszybciej sprecyzowali swój sąd" - podgrzewał atmosferę w jednym z licznych ostatnio wywiadów Balcerowicz. Kolejna awantura wisi w powietrzu. Zapobiec jej może już chyba tylko sam autor "czterech wielkich reform", przewodniczący Parlamentu Europejskiego Jerzy Buzek. Ciekawe, po czyjej stronie się opowie...

Piotr Tomczyk

Ścieżka obok drogi

Akcje i reakcje

Stanisław Michalkiewicz


Każda akcja wywołuje reakcję? Tak wszyscy mówią, ale to wcale nie musi być prawda, co łatwo wykazać na przykładzie rządu premiera Donalda Tuska. To bardzo osobliwe zjawisko, i to już od samego początku. Jak pamiętamy, PO szczyciła się posiadaniem gabinetu cieni, w którym poszczególni ambicjonerzy szykowali się do objęcia konkretnych resortów. Kiedy jednak przyszło do tworzenia rządu, okazało się, że tylko Ewa Kopacz, która jaka jest, każdy widzi, no i Mirosław Drzewiecki, późniejszy "Miro", rzeczywiście objęli swoje resorty, podczas gdy resorty pozostałe - zupełnie inne osoby, nieraz w ogóle w "gabinecie cieni" niezasiadające, zaś ambicjonerzy ustąpili im bez żadnej reakcji. Oto na przykład do finansów w "gabinecie cieni" przymierzał się Zbigniew Chlebowski, późniejszy "Zbycho", a tymczasem ministrem został Jacek Rostowski. Albo Julia Pitera, która miała objąć resort sprawiedliwości, ale co z tego, skoro objął go Zbigniew Ćwiąkalski? Sprawami zagranicznymi pasjonował się Bronisław Komorowski, ale zastąpił go Radek Sikorski, podobnie jak Bogdan Zdrojewski, szykowany na resort obrony, który musiał ustąpić miejsca Bogdanu Klichu, który - podobnie jak Jacek Rostowski, Zbigniew Ćwiąkalski i Radosław Sikorski - w ogóle w gabinecie cieni nie zasiadał. Czyż to nie poszlaka, że w tworzeniu tego rządu musiały uczestniczyć Siły Wyższe, przedstawiając premieru Tusku propozycję nie do odrzucenia?
No dobrze, ale dlaczego właściwie Siły Wyższe miałyby dyktować premieru Tusku skład jego rządu? Ano, jeśli przyjmiemy, że podstawowym zadaniem tego rządu jest gwarantowanie delikatnego kompromisu osiągniętego w ramach rządzącego naszym nieszczęśliwym krajem dyrektoriatu tajnych służb i agentur, to w tej sytuacji poszczególni ministrowie są rodzajem mężów zaufania poszczególnych uczestników tego kompromisu, zaś premier - jego notariuszem, pozbawionym - jak to notariusz - możliwości dokonywania samowolnych zmian. Dlatego na przykład premier Tusk - chociaż zapowiadał dymisję ministra Aleksandra Grada w przypadku, gdy w określonym terminie nie znajdzie on strategicznego inwestora dla stoczni - kiedy przyszło co do czego, w podskokach odstąpił od dymisji, bo widocznie jego władza aż tak daleko nie sięga. Czyż to nie poszlaka, że minister Grad premieru Tusku nie podlega, podobnie jak minister Cezary Grabarczyk, nie mówiąc już o ministrze Jacku Rostowskim, a zwłaszcza o Bogdanie Klichu?
Jak pamiętamy, zaraz po katastrofie smoleńskiej generał Sławomir Petelicki, co to wstąpił do SB, aby spełniać dobre uczynki, publicznie zażądał od premiera Tuska nie tylko dymisji ministra Klicha, ale ostentacyjnie przedstawił mu też kandydatów na poszczególne stanowiska w wojsku. Głuche milczenie było mu odpowiedzią, a żadne zmiany nie nastąpiły. Akcja generała Petelickiego nie wzbudziła żadnej reakcji. Kolejna fala żądań dymisji ministra Klicha podniosła się po opublikowaniu raportu MAK. Widocznie była silniejsza od akcji generała Petelickiego, bo wywołała reakcję w postaci wsparcia, jakiego ministru Klichu udziela nie tylko telewizja państwowa, ale również czynią to stacje prywatne, podejrzewane o powiązania z WSI. Minister Klich daje tam odpór swoim oskarżycielom, a szczególnie oskarżeniu o "zaprzaństwo", z którym - jak z naciskiem podkreśla - zetknął się po raz pierwszy. Ano, ten pierwszy raz zawsze kiedyś musi się pojawić, ale oczywiście nie o to chodzi, bo zarówno żądania dymisji, jak i wsparcie stanowią poszlakę, że chwiejna równowaga w dyrektoriacie musiała zostać zachwiana i będzie on musiał wypracować nowy kompromis. Czy jego gwarantami będą nadal ci sami ministrowie, a notariuszem - nadal premier Tusk, czy też trzeba będzie dokonać rekonstrukcji rządu jeszcze przed wyborami? Tego oczywiście nie wiemy, ale jeszcze ważniejsza jest treść tego przyszłego kompromisu i jego cel. Na przykład pan generał Waldemar Skrzypczak powiada w jednym z wywiadów, że ministru Klichu udała się "destrukcja armii". Taka destrukcja, podobnie jak destrukcja kolei i w ogóle infrastruktury, czy destrukcja finansów państwa, może być oczywiście efektem nieudolności, ale równie dobrze może być dowodem skuteczności działania. Wszystko bowiem zależy od celu, w którym rządzący naszym nieszczęśliwym krajem dyrektoriat zawiera i modyfikuje kompromisy. Również i to, czy rząd będzie tylko gronem mężów zaufania, czy dodatkowo - rodzajem Komisji Likwidacyjnej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

POLSKA