W piątkowy wieczór emocje jak zwykle uspokoiły się i w sieci nie działo się już  nic szczególnie sensacyjnego - wiadomo, przedweekendowe rozluźnienie. Wyjątek na tym tle stanowił jeden z tytułów internetowego wydania "Faktu" brzmiący: "Leszek Miller: Kaczyński nie zwariował ale...". Tytuł ten podejmuje zagadnienie uznane ostatnio przez wiodących polityków i mainstreamowe Media za najważniejsze dla kraju, pogrążającego się w długach i kryzysie. Chodzi o życie psychiczne lidera opozycji.
       Fakt cytuje następnie z wywiadu Millera dla "Polska the Times":  "Nie uważam, że prezes PiS zwariował". Magister nauk politycznych i absolwent WSNS zajmuje się w wywiadzie również mitologią: "Uważam, że strategią PiS jest uczynienie z tej katastrofy dramatu o sile greckiego mitu". Dla przypomnienia: dramat o sile mitu to trochę niemożliwe, mit może służyć co najwyżej za podstawę do dramatu. Ponadto z katastrofy nie trzeba czynić żadnego dramatu, bo ona dramatem była. Za największą tragedię w dziejach powojennej Polski uznał ją również SLD. Jeśli zaś chodzi o bez przerwy powtarzaną  tezę, że PiS chce stworzyć mit, to uświadamiam, że mity rodzą się w zupełnie inny sposób i ani partia polityczna ani jej prezes nie są w stanie mitu stworzyć. Mit o katastrofie w pewnym sensie już powstał i zapewne będzie funkcjonował tak jak i większość mitów, czyli w przekazach ustnych i pisemnych. Nic nie zmienią tutaj zabiegi liberałów, lewicy ani żadnych postępowych jednostek. Tak już z mitami jest.
       W tym samym artykule Tomasz Kalita z SLD posuwa się do rozważań natury psychologicznej, chyba jeszcze przewyższających w swej fachowości ekspertyzę MAK: "Bo jeśli nawet Lech Kaczyński nie wywierał bezpośredniej presji na pilotów, to po historii z lotem do Gruzji piloci i tak ją czuli". No tak, każdy ma jakąś przeszłość, jakąś sferę odczuć a życie dla neurotyków i osób np. w depresji jest jedną wielką presją. I już mamy przyczynę katastrofy.
      Tego rodzaju rozważania nie odwołują się w żaden sposób do rzeczywistości i wiszą gdzieś pomiędzy podwórkową psychologią i amatorską teologią. Należy do tego jeszcze dodać urojenia na temat ewentualnego zgonu prezesa PiS opublikowane w tygodniku NIE, w których uczestniczył wicemarszałek Sejmu RP Jerzy Wenderlich (SLD). Obraz jest jasny: oderwanie się od spraw realnych, skłonienie się ku mitologii i sprawom tamtego świata, obsesyjna koncentracja na jednym obiekcie. O rety, robi się niebezpiecznie.
       Co robi tymczasem prezes PiS? Robi swoje: a) dba o sprawność i porządek w partii jako prezes, b) krytykuje bezlitośnie poczynania rządu jako szef partii opozycyjnej, c) dba o pamięć o tragicznie zmarłym bracie jako bliski ofiary katastrofy. Oczywiście ktoś, kto prezesa PiS nie znosi, może jego działalność uważać za okropną i denerwującą ale jest to stanowczo zbyt mało, aby prowadzić jakiekolwiek rozważania, czy Jarosław Kaczyński zwariował. Zamiast tego należałoby się zająć stanem niektórych panów z lewicy, bo jak widać powyżej, rozwój posuwa się w niebezpiecznym kierunku.